20.11.2024
WYWIAD Monika Redzisz, 19.11.2024
Mirosława Kątna*: Tak, zaczęto to wreszcie nazywać po imieniu. Poprzednie pokolenia też były oczywiście bite, ale nikt ich nigdy o to nie pytał. Było to uznawane za w pełni akceptowalne i normalne zjawisko. Dzisiaj mamy zupełnie inną wiedzę psychologiczną. Wiemy, że nasze niewydolności, trudności w funkcjonowaniu, deficyty emocjonalne, brak gotowości do rodzicielstwa – mogą mieć źródło w dzieciństwie. I zaczynamy łączyć kropki.
Choć przecież my, Komitet Ochrony Praw Dziecka, już 43 lata temu mówiliśmy, że nie wolno bić dzieci…
– Byłam wtedy w grupie młodych psycholożek i pedagożek skupionych wokół znakomitej pedagożki dr Marii Łopatkowej. Zaprzyjaźnieni z nami lekarze i lekarki, m.in. profesor Bibiana Mossakowska, opowiadali nam, że na ich oddziały często trafiają dzieci z nietypowymi urazami – urazami, które nie mogły powstać na skutek potknięcia czy upadku, jak to opowiadali ich rodzice. Widać było, że to są dzieci pobite. Ale w tamtych czasach nie wiadomo było, co w takiej sytuacji zrobić.
Zresztą, do kogo mieliby z tym pójść? Dopiero od 2010 roku obowiązuje w Polsce zakaz stosowania wobec dzieci kar fizycznych.
– W krajach zachodnich pojawiało się już określenie „syndrom dziecka maltretowanego”. U nas ludzie opowiadali: „Za ścianą krzyczy dziecko. Może ktoś je krzywdzi?”. Ale nikt nie wiedział, jak interweniować. Postanowiliśmy wtedy, z inspiracji dr Marii Łopatkowej, założyć organizację, która zajęłaby się
problemem przemocy wobec dzieci. Myśl ta dojrzewała właśnie w naszych głowach, kiedy w Warszawie sześcioletni chłopiec został zatłuczony pasem przez macochę, ponieważ nie umiał zasznurować swoich bucików.
Kiedy zaczęto analizować okoliczności, okazało się, że sąsiedzi słyszeli, jak chłopiec płacze i krzyczy: „Nie bij, to boli!”. Ale nie interweniowali, bo „to taka porządna rodzina”. Ojciec inżynier, macocha nauczycielka, żadnego alkoholu, żadnej patologii. Przedszkolanki zauważały nietypowe krążki na policzkach chłopca, ale macocha mówiła, że uderzył się o szafkę. Dzisiaj wiemy, że to typowe ślady po szarpaniu za buzię, palce zostawiają charakterystyczne siniaki. Kiedy chłopcu krwawiły małżowiny uszne, macocha mówiła, że naderwał je sobie zbyt ciasną czapką. Kiedy miał na głowie łyse placki, tłumaczyła, że to uczulenie na szampon. Wszyscy jej wierzyli. Nikt nie był w stanie wyciągnąć prawidłowego wniosku. Ta tragedia wydarzyła się w stolicy kraju, w inteligenckim domu, pod koniec XX wieku. To nam uświadomiło, że nie jest dobrze ani z bezpieczeństwem dzieci w naszym kraju, ani z naszą wrażliwością.
Zdawałyśmy sobie sprawę w Komitecie, że zmiana przepisów nie rozwiąże całego problemu; że trzeba trafić do ludzi. Rozkręciłyśmy wtedy naszą pierwszą kampanię „Wychować bez Bicia”.
Proszę zobaczyć, jesteśmy prawie pół wieku dalej. W technologii, w medycynie dokonał się w tym czasie ogromny postęp, milion lat świetlnych, prawda? A w tej sferze jesteśmy tępi, oporni, niewrażliwi.
takiego oświadczenia mamy się cieszyć? To dowód obłudy i ciągłego zamiatania sprawy pod dywan.
A wydawałoby się, że kwestia bezpieczeństwa dzieci jest poza wszelką ideologią, ponad podziałami. Niestety nie. Również na tym polu toczy się wojenka polityczna. Kiedy zaczynało się procedowanie ustawy o przeciwdziałaniu przemocy, pod polskim parlamentem organizowane były pikiety z krzyżami. Bo to był według nich zamach na polską rodzinę, a rodzina jest świętością i się w nią nie ingeruje.
niektórych pedagogów na całe lata utrwaliła się myśl, że zakaz bicia jest równoznaczny z bezstresowym wychowaniem. Nie jest i nigdy nie był!
Dziecko musi znać konsekwencje swojego postępowania. Wie to każdy, kto choć odrobinę zna się na wychowaniu.
Nie ma za to ani słowa o tym, że służby powinny być zobligowane do monitorowania losów dziecka w sytuacji kryzysów rodzinnych. Rodzina Kamilka znikała z radarów, bo przeprowadzała się w inne miejsce i tam zaczynano z nią pracę od początku, nic nie wiedząc o ich przeszłości. A przecież była to rodzina z grupy ryzyka; takie dzieci powinny być monitorowane interdyscyplinarnie, przez wszystkie instytucje: szkoły, służbę zdrowia, ośrodki pomocy społecznej.
Wyobrażałam sobie, że w ustawie znajdzie się obowiązek edukowania tych, którzy pracują z dziećmi czy na ich rzecz, na przykład pracowników socjalnych albo
policjantów, którzy przyjeżdżają na interwencję z powodu awantur. Oni powinni obowiązkowo sprawdzić, w jakim stanie jest dziecko w tym domu. Czy nie jest posiniaczone, zaniedbane, zamknięte w szafie?
Miałam nadzieję, że zapisy z ustawy antyprzemocowej będą wzmocnione, wręcz zradykalizowane, w zakresie obowiązku szybkiej interwencji, w tym zakładanie niebieskiej karty w przypadku podejrzenia przemocy wobec dzieci.
Kamilek padł ofiarą braku tego typu zapisów. Myślę, że to nadużycie, że nazywamy ją ustawą Kamilka, bo nie ma ona wiele wspólnego z jego losem.
Oczywiście. W mojej ocenie największym złem, największym draństwem jest przemoc domowa, sprawiana dziecku przez osoby najbliższe. A tu cały czas pływamy, mówiąc, że klaps to nie przemoc i że rodzina jest święta. To nie rodzina powinna być świętością, tylko dziecko! I przepisy powinny to zabezpieczać.
Wciąż co roku w Polsce ginie na skutek przemocy około 30 dzieci, a liczba tych, które udaje się lekarzom odratować, które czasem do końca życia pozostaną już niepełnosprawne, idzie w tysiące. Dramatyczna jest sytuacja bardzo małych dzieci, które nie są jeszcze w żadnych placówkach i nikt nie może zauważyć, jeśli w domu jest przemoc. One są zupełnie bezbronne.
wstydzą się, uważają, że są gorsze i że na to zasługują. Boją się też, że one trafią do domu dziecka, a ich rodzice do więzienia. Ale najdramatyczniejszy powód milczenia jest taki, że one kochają swoich rodziców, nawet jeśli są oni oprawcami. Dlatego to my, dorośli, powinniśmy zauważyć, rozpoznać te dzieci, które są krzywdzone.
Niestety osiem lat rządów PiS-u bardzo spowolniło tę edukację. Edukatorzy, którzy wiedzą, jak o tym rozmawiać z dziećmi, zostali odcięci od szkół. Sprowadzono to do „seksualizowania dzieci”. Edukacja seksualna jest ważna, owszem, ale przecież to nie był jedyny ich cel. Oni rozmawiali z uczniami o tym, jak chronić siebie, swoje ciało, mówili o niedobrym dotyku. Oczywiście, że powinna tego nauczyć dzieci rodzina.
Ale skąd pewność, że rodzina potrafi to zrobić?
Mirosława Kątna – psycholożka kliniczna, psychoterapeutka, mediatorka rodzinna. Współzałożycielka i przewodnicząca Komitetu Ochrony Praw Dziecka Redakcja: Agnieszka Mularczyk